Podobną rozmowę Lucien odbył sam ze sobą, kiedy Alexandra tydzień temu opuściła
Balfour House. - Zrozumie. - Uważam, że to bez sensu czekać bezczynnie na jej powrót - stwierdził Robert. - Może. Podczas spotkań towarzyskich, kolacji i przyjęć Lucien bezustannie się zastanawiał, co zrobił źle. Tak, zamknął Alexandrę w piwnicy, żeby jej nie stracić, ale nie powinien był jej wypuszczać. Podstępem doprowadził do spotkania z krewnym, którym gardziła. Z drugiej strony, ona pomogła mu przejrzeć na oczy i praktycznie zmusiła go do pojednania z Rose. Dlaczego w takim razie jej udała się ta sztuka, a jemu nie? W końcu znalazł odpowiedź, kiedy omawiał z kuzynką sprawę posagu oraz dorocznej renty, którą zamierzał ustanowić, żeby zawsze miała własny dochód. - Lucienie, to za dużo - zaprotestowała. - Już dałeś mi więcej, niż się spodziewałam. - Nie kłóć się. Lubię być hojny. - Wpisał odpowiednie sumy do umowy. Dziewczyna zachichotała. trąby powietrzne w Polsce - Nie sądzę, żeby mama się zgodziła. - Póki dotrzymuje przyrzeczenia, że nie będzie ze mną rozmawiać, może się nie zgadzać do woli. Zresztą to nie dla niej, tylko dla ciebie. - Dziękuję. - Kuzynka nachyliła się i cmoknęła go w policzek. Dwa miesiące wcześniej nie zniósłby takiej poufałości. Dwa miesiące wcześniej nie wytrzymałby długo w jednym pokoju z paniami Delacroix. Teraz stwierdził, że towarzystwo Rose sprawia mu przyjemność. Dziewczyna bardzo się zmieniła. Zrobiła wielkie postępy, od Życzenia z okazji Dnia Taty czasu gdy wysiadła z powozu cała w różowej tafcie. Była miła, pełna wdzięku, często się śmiała i okazywała, że go lubi. On też się zmienił, nawet bardzo. Natomiast Alexandra pozostała taka sama. Nadal uważała, że musi samotnie stawiać czoło wszystkim, którzy zagrażają jej niezależności, i że ziemia usunie się jej spod nóg, jeśli tylko pozwoli sobie na osłabienie czujności. Doszedł do wniosku, że musi otworzyć jej oczy, tak jak ona otworzyła jemu. - Kuzynie Lucienie? - Rose patrzyła na niego z niepokojem. - Proszę wszystko przygotować, panie Mullins, a potem przyjść do mojego gabinetu - polecił. - Mamy jeszcze jedną sprawę do omówienia. Alexandra siedziała na brzegu biurka i obserwowała świeże, naiwne twarze uczennic. Jeszcze nie tak dawno sama była jedną z nich, choć czasami wydawało się jej, że przeżyła już całą wieczność. - Wypowiedź na temat dzieła literackiego zwykle powinna zawierać własną opinię. - Przecież ją wyraziłam, panno Gallant - zaprotestowała młoda dama o różanych policzkach. - Moim zdaniem Julia powinna słuchać rodziców. - Pannie Gallant chodzi o to, że mówisz rozwlekle, Alison - wyrwała się jedna z koleżanek. - Bądź cicho, Penelope Walters - odparowała dziewczyna. Alexandra stłumiła westchnienie i wstała z biurka, żeby zaprowadzić porządek. Była wdzięczna Emmie, że na początek przydzieliła jej tylko dwanaście pannic. - No, no, spokojnie. Dyskusja nie musi prowadzić do rozlewu krwi. W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie, do klasy wpadła Jane Hantfeld, jedna ze starszych uczennic, i podbiegła do okna w końcu sali. Twarz płonęła jej z moja firma podniecenia. - O, rany, spójrzcie! Musicie go zobaczyć! - Panno Hantfeld, właśnie odbywa się lekcja - skarciła ją nauczycielka; było już jednak za późno, żeby zapobiec zbiegowisku. - Kto to jest? - zapytała Alison, chichocząc. - Jaki przystojny. - Koń też piękny - zauważyła jedna z młodszych dziewcząt. - A kogo obchodzi koń? Alexandra powoli zbliżyła się do okna i... zaparło jej dech w piersiach. Pod bramą szkoły stał Lucien Balfour w ciemnoszarym stroju podróżnym. Akurat nadeszła dyrektorka i rozgoniła gapiące się na niego uczennice z innych klas. Hrabia uchylił